Tagi

…pyta moja Sis i przywołuje mnie do porządku. W przeciwieństwie do tych, co grzęzną w virtualu, ja utknęłam na dobre i złe w realu. Intensywność przeżyć, zadań, ludzi przytłacza mnie z siłą, o której zapomniałam już, że istnieje. Czasem mam ochotę zacytować mojego niegdysiejszego promotora „Żyję, żyję, ale co to za życie”. Ale przecież wiem, że to co robię, jest ważne. I że walka z festwalem niekompetencji, jaki fundują mi moi nieocenieni koledzy z pracy, ma sens. Bo cel szczytny. Zależy mi na nim jak diabli, choć stawką w tej grze jest praca właśnie. Od stycznia mogę jej nie mieć, bo zaangażowałam się w coś, co nagle okazało się kartą przetargową w politycznej grze. Gierce właściwie, gdzieś tam na szczytach władzy. Jedną z tych, które dotąd obserwowałam pobłażliwym okiem niczym z kinowego fotela. I nie wiedzieć kiedy – stoję w samym centrum, po łokcie w politycznym gównie.  

Więc z jednej strony mam na karku władzunię, z drugiej trzaskam biczem, żeby utrzymać w ryzach zespół, z którym na przekór wszystkiemu chcę stworzyć coś fajnego. Zespół niedojrzały, nigdy wcześniej nie pracujący w projektach takiego formatu, ale przekonany o swojej samorodnej genialności.

Znów zaczęłam zabierać laptop do domu. A po harówce w ostatniej pracy obiecałam sobie, że nigdy więcej. Niesłowna się zrobiłam.

W dodatku znów do łóżka pcha mi się kolejny palant. Czym ja zgrzeszyłam w poprzednim życiu? Ani ładna, ani zgrabna, bluzka zapięta pod szyjkę. A następny żonkoś prawi mi dusery i deklaruje chęć pogłębionej współpracy. Irytujący tym bardziej, że i młodszy, i blondyn. Już jedna z tych cech działa na mnie jak pigułka antygwałtu, a co dopiero dwie.

Więc żyję, ale nie wiem, czy jestem zadowolona z jakości tego życia.